Stefan to syn Grzegorza (ur. 1919 r.), potomek Bazylego Cymbały fundatora jednej z bardziej znanych kapliczek w Nowicy (Przysłupiu). O Bazylim wiadomo jeszcze, że w roku 1889 wziął ślub z Marią Kapeluch. Stefan jest kontynuatorem tradycji rodzinnej – sam także zajmuje się obróbką drewna; jest znanym w całej okolicy, wziętym i cenionym cieślą i budowniczym domów z drewna. Ojciec Stefana – Grzegorz od najmłodszych lat wyrabiał łyżki, ale głównie do czasów wojny zajmował się razem ze swoim bratem Teodorem wyrobem gontów. Stefan już w latach chłopięcych zaczął robić łyżki razem ze swoim ojcem Grzegorzem i dwoma braćmi Michałem i Janem. W tym czasie nie było specjalnych warsztatów, łyżki, głównie warszawskie długie na 42 cm i półwarszawskie na 30 cm, robiło się w kuchni w izbie; te o długości 25 cm. wyrabiali głównie podrostki „mama gotowała, a te wszystkie odpady, te drzazgi z tych łyżek, bo tego było dużo jak się ciosało, no to szło do pieca, od razu”. Łyżki miały wówczas inny kształt niż te wyrabiane maszynowo, wprawdzie także miały płaskie trzonki ale były one takie „podcinane (…) bardziej rzeźbione, bo to wszystko robota ręczna była”. Wyroby suszyło się z wykorzystaniem kuchennego pieca kaflowego. Nad płytami metalowymi na wysokość ok. 5 cm, robiło się z drutu podpórki, tak aby łyżka się nie spaliło. W tej pierwszej fazie suszenia nad gorącą blachą, która trwała kilkanaście minut chodziło o to aby łyżki zbielały z każdej ze stron. To był bardzo ważny proces, w którym trzeba było uważać by łyżki nie zbielały za szybko, by nie miały za wysokiej temperatury bo wówczas potrafiły się wykrzywić czy popękać. Później odkładało się je na „susznię” pieca i kilka razy obracano by pomału się dosuszały.
Łyżki wyrabiano głównie z buka ale także z jawora, pozyskiwanego jesienią i zimą. Jak mówi Stefan Cymbała: „Nie mogło być drzewo takie ścięte z sokiem, jak miało liście, bo to się nie bardzo nadawało. Bo łyżki się krzywiły i ciężko było robić. No natomiast brało się klocka, ucinało się najpierw klocka z okrągłego drzewa na długość łyżki. Potem siekierą się szczypało na takie deszczułeczki i z każdy jednej wycinało się łyżkę. Najpierw siekierą z grubsza, potem nożem, potem na kolanie się wydłubywało środek, taki krzywy nożyk do tego służył. Potem się to strugało takim oburęcznym nożem, a potem się ręcznie jeszcze czyściło. No i suszyło, czyściło się suche łyżki. Nad piecem się suszyło. Wtedy się ręcznie czyściło, to nie były tak czyszczone jak teraz gładziutko, bo się nie dało… bardziej rzeźbione”. Łyżki sprzedawano handlarzom z Kunkowej, którzy rozwozili towar w okolice Poznania, Warszawy i Krynicy a w późniejszych czasach do spółdzielni w Żurowej. Towar produkowało się głównie w okresie zimowym, ponieważ latem było dużo pracy na gospodarce, w czasach ręcznej pracy wyrabiano ok. trzech tuzinów łyżek dziennie.
Kiedy w roku 1972 do Nowicy i Przysłupia podłączono prąd to zaczęto stopniowo unowocześniać produkcję drobnych wyrobów z drewna, „ (…) ale ręcznie się uzupełniało tą pracę do końca, bo nie było pełnych maszyn, żeby całą łyżkę obrobiło. Natomiast takie czyszczenie już, to maszynowo było łatwiej, że lepiej tą łyżkę wyczyścił. Na taśmie, bo ręcznie było ciężko. Troszkę piłką tych klocków naciął, to była mniejsza strata drzewa. Bo drzewo nigdy tak się nie „szczypie” idealnie, czasami to gdzieś tam się skrzywiło i wtedy były większe straty tego drzewa, natomiast jak się cięło deseczki dokładne, to więcej się zyskało na materiale”. Maszyny każdy robił według własnego pomysłu. Najtrudniejszą pracą było wymyślenie takiej maszyny, żeby wycięła środek łyżki. Pomagali w tym fachowcy tokarze czy ślusarze (np. Władysław Radzia z Odernego, Kotowicz z Gorlic). W wieku 23 lat, w 1979 r. Stefan Cymbała zakłada swoją działalności i rozpoczyna współpracę ze spółdzielnią Buczek, która trwa do ok. początków lat 90 XX w. Później pracował jeszcze przez okres ok. 2-3 lat wyrabiając ok. 1500 szt. kopystek; drążkarkę do nich pomagał robić mieszkaniec Nowicy Lubek Radzik. Suche łyżki i kopystki „brało na taką taśmę, papier ścierny na taśmie i ręcznie po tej taśmie się to czyściło, a potem na takiej gałce się czyściło środek. A potem jeszcze dawałem do takiej drewnianej beczki i troszkę wosku czy świeczki i one tam delikatnie się obracały i wychodziły takie gładziutkie, że wylatywały z ręki”. Na pytanie jak wyglądała taka beczka Stefan Cymbała odpowiada: „To beczka około metr dwadzieścia średnica. Długa, około metra długa i tam powiedzmy z 500 sztuk łyżek kładło się na razu. I pas taki płaski napędzał, tylko bardzo powolutku musiało być bo by połamało wszystkie.
I łyżka tarła o łyżkę i tak się ocierały i bardzo gładkie wychodziły. Takie uzupełnienie czyszczenia to było”. Samą konstrukcję beczki Stefan Cymbała podpatrzył u mieszkańców Kunkowej, ponieważ tam była ona podstawą w czyszczeniu wieszaków. Dziś Stefan Cymbała od dłuższego czasu nie produkuje ani łyżek ani kopystek, ale nadal zajmuje się pracą z drewnem, jak wspomniałam na początku jest wziętym i cenionym w całej okolicy cieślą i budowniczym; wiele razy słyszałam jak ludzie w Nowicy mówią „co byśmy bez tego Stefanka zrobili”. Wiele osób korzysta z jego umiejętności i talentu, niejednokrotnie – ze względu na brak wolnych terminów w kalendarzu Stefana Cymbały – czekając wiele miesięcy na jego pomoc przy budowie domu. Ale czekać warto.